Londyn jak dotąd miałam okazję odwiedzić 2 razy (na dodatek w krótkim odstępie czasu) i za każdym razem była to wizyta w pewien sposób niezapomniana. Mało mi było przygód podczas listopadowej wycieczki: co tam zgubić swojego chłopaka na stacji metra, nie wiedzieć do końca, gdzie mieszka host u którego mamy spać, a po angielsku umieć powiedzieć 2 słowa na krzyż. Dlatego też postanowiłam, że podczas wrześniowego wyjazdu znowu coś zmajstruję. (Heloł, oczywiście, że tak nie postanowiłam, ja zawsze chcę być jak najbardziej ułożona, mieć wszystko zaplanowane i nigdy nie szukam guza, ale nic nie mogę poradzić, że te wszystkie tajemnicze przypadki i przygody zawsze jakimś dziwnym trafem znajdują akurat mnie.)
Co więc przytrafiło mi się tym razem?
kk
k
Wrzesień 2014. Wyczekiwane wakacje w końcu nadeszły. W planach był samolotowo – autobusowy eurotrip (więcej o tej wycieczce pisałam Tutaj). Londyn był ostatnim przystankiem naszych europejskich wojaży, potem mieliśmy wracać na stare śmiecie do ukochanego Wrocka. Wyjazd w swym założeniu miał być wyjazdem budżetowym (co nie było łatwe do zrealizowania zważając, że odwiedzaliśmy jedne z najdroższych europejskich stolic Amsterdam, Paryż, Londyn). Dlatego jakieś 2-3 tyg. przed planowanym terminem początku podróży zapytaliśmy Stevena (hosta, który gościł nas podczas naszej pierwszej wizyty, a którego poznaliśmy dzięki couchsurfing) czy zechce na 2 noce przygarnąć dwie zbłądzone i spragnione zwiedzać świat owieczki z Polski. Steven chętnie przystał na naszą propozycję, a my w ramach wdzięczności postanowiliśmy przywieźć mu z PL ognistą wodę.

Na 3 dni przed naszym przybyciem do Londynu jeszcze raz napisałam do Stevena, by upewnić się czy o nas pamięta. I tak siedząc sobie beztrosko i zajadając śniadanko na murku pod Luwrem, dostałam od Stevena smsa, w którym poinformował nas, że na śmierć zapomniał o naszej wizycie! Dodatkowo okazało się, że w tym samym czasie z Meksyku przylatuje jego dziewczyna (nie, nie była tam na wycieczce, jest Meksykanką). No i Steven zaproponował, że jedną noc możemy u niego spędzić, ale drugą już nie da rady, co było całkowicie zrozumiałe, zważając na fakt, że Steven miał kawalerkę (ale za to taką, żeby gały na wierzch wyszły), a z dziewczyną nie widywali się za często.
Troszkę podłamani, bo fundusze podczas ostatnich dni eurotripa były już doszczętnie stopione (ale oczywiście miałam odłożone parę funtów na zakupy w Primarku), postanowiliśmy znaleźć sobie jakieś lokum na tę jedną noc. Steve udostępnił nam komputer, a ja pamiętałam, że posiadałam zniżkę na jakiejś stronie rezerwacyjnej. Rozpoczęliśmy poszukiwania.
Kryterium: bliska lokalizacja od mieszkania Stevena, cena niezwalająca z nóg (kryterium praktycznie nie do spełnienia), pokój 2 osobowy (ale jak się okazało, wieloosobowe pokoje wcale nie były wiele tańsze).
Hyde Park
Gdy już zaczęłam wpadać w lekką panikę, bo w myślach ukazała mi się wizja spędzenia nocy w jakiejś zatęchłej knajpce albo pod jakimś mostem (oczami wyobraźni widziałam czyhających na nas dementorów i co gorsza śmierciożerców!), na stronie rezerwacyjnej ujrzałam ofertę, na którą ostatecznie byliśmy w stanie przystać. Cena za nas dwoje już po zniżce wynosiła grubo powyżej 200 zł (a była to najtańsza oferta, mam nadzieję, że czujecie jakie katusze przeżywałam ja – łowczyni okazji, nie mogąc znaleźć atrakcyjnego noclegu w cenie niższej niż 15 eur/os.), ale była zlokalizowana blisko Stevena (czyli Kensigston Garden i Hyde Parku, więc super miejscówka), w cenie mieliśmy śniadanie no i hotel reklamował się na 3 gwiazdkowy. Mówimy, dobra, raz się żyje, jedną noc pożyjemy w Londynie jak paniska! Bez zastanowienia kupiłam ofertę bez możliwości zwrotu (była trochę tańsza), sfinalizowałam transakcję i ucieszona, że uniknęliśmy wizji wałęsania się po nocy z walizami, z poczuciem dobrze wykonanego zadania, chciałam położyć się spać.
Nie wiem co tknęło Kubę, czy to jakiś szósty zmysł, czy może brak wiary w moje umiejętności organizatorskie, by jeszcze raz sprawdzić adres hotelu. Zgodnie z Jego wolą skopiowałam adres: ulica i kod pocztowy, następnie wkleiłam w znaną i lubianą przeglądarkę Google Maps. Co się stało po naciśnięciu przyciska enter nie śniło się nawet FIZJONOMOM.
Ten sam hotel, który jeszcze przed chwilą znajdował się w ścisłym centrum miasta Królowej Elżbiety, nagle w jakiś zaczarowany sposób znalazł się w szóstej strefie Londynu! Może zademonstruję jak to wyglądało z naszej strony:
Na nic zdało się powtórne kopiowanie i wklejanie adresu, Hotel znajdował się w 6 strefie i za żadne skarby nie chciał wrócić do centrum! No i teraz nasuwa się pytanie: jakim cudem ten hotel na początku znalazł się w centrum, skoro nigdy tam nie był?
Nie, to nie urojenia w mojej głowie, to nie żaden sen na jawie ani też żadna siła nieczysta. To była po prostu moja głupota. Przed kupnem noclegu zamiast skopiować cały adres hotelu wraz z kodem pocztowym, skopiowałam jedynie ulicę, będąc przekonana, że te kody podawane przy każdym londyńskim adresie, to pewnie mają jakieś znaczenie jak się kartki z wakacji wysyła, a nie sprawdza położenie na mapie. No cóż. Pomyliłam się, a ta pomyłka kosztowała nas ponad 200 zł za hotel i dodatkowe 5,5 funtów za osobę na dojazd z centrum do hotelu (czyli 11 funtów w dwie strony, co w przeliczeniu oznacza 55 polskich złotych!!). Domyślacie się pewnie, że zakupy w Primarku ograniczone zostały do minimum, a ostatniego dnia przed wydaniem każdego funta, zastanowiliśmy się dokładnie 10 razy.

Nadszedł wieczór, wsiedliśmy do metra (poprzedniego wieczoru u Stevena sprawdziliśmy trasę), a podróż dłużyła się niczym przejazd koleją transsyberyjską z Moskwy do Władywostoku (krajobrazy również podobne). Wysiedliśmy na stacji mając nadzieję, że nasz hotel znajduje się w pobliżu. Wychodzimy na zewnątrz, a tam ani żywej duszy, no może nie licząc śpiącego kierowcy w czerwonym autobusie zaparkowanym na przystanku. Moja komórka tradycyjnie rozładowana, Kuby komórka z dzwonkami monofonicznymi (może nie aż tak, ale z Internetu skorzystać nie mogliśmy), a my zdezorientowani z bagażami, bez pieniędzy i bez bladego pojęcia, w którym iść kierunku.
Poszliśmy do pobliskiej kebabowni, gdzie jak zobaczyli adres, pod który chcemy trafić, powiedzieli jedynie „Oh My GOD, so far!”, co prawdopodobnie miało oznaczać, że nie wysiedliśmy na tym przystanku, co potrzeba.
Cóż mieliśmy począć? Dwoje ludzi, super studenci, w liceum same piątki, a nie potrafili kupić noclegu w centrum Londynu, ani dokładnie sprawdzić trasy. W tamtym momencie do głowy przyszło nam jedynie wrócić w okolice stacji metra i próbować obudzić kierowcę z czerwonego busa. Po dwukrotnym zapukaniu w szybkę, kierowca otworzył jedno oko i prawdopodobnie widok dwojga zdesperowanych ludzi sprawił, że uchylił szybę i zapytał o co kaman. Pokrótce opowiedzieliśmy mu historię naszego życia, na co kierowca stwierdził, że będzie jechał w tamte okolice i jak mamy bilety to nas podwiezie.
Jak prawdziwe okazało się przysłowie „biednemu zawsze wiatr w oczy wieje”. My oczywiście nie mieliśmy już grosza przy duszy, a ja byłam zbyt zmęczona, by próbować czarować kierowcę oczami Kota ze Shreka. Gdy Kuba już odwracał się na pięcie, by pójść na stację metra i próbować kupić bilet w automacie (płacąc polską kartą), co oznaczało kolejnych kilka funtów, poczciwego Pana z Busa chyba tknęło sumienie, spojrzał na nas jeszcze raz z politowaniem i powiedział, że bierze nas na pakę.
Szczęście nasze nie znało granic! Około 23 trafiliśmy w końcu do hotelu i zmęczeni natłokiem wrażeń padliśmy trupem na łoże.
PS W planach mamy już kolejną wycieczkę do Londynu. Już się boję, co tym razem może się nam przytrafić!
Dołącz do społeczności bloga!
1. Zaobserwuj mnie na instagramie @zakreecona.pl
2. Odwiedź mój fanpage na facebooku Zakreecona
Ha ha, gdyby wszystko szło jak trzeba, byłoby za nudno, widac potrzebujecie dodatkowych wrażeń (: Świetne zdjęcia!!!
6 strefa! Nieźle! Nie zazdroszczę 😀 My też chcemy do Londynu wracać, bo niedawno byliśmy i miasto nas urzekło. Warto 😉
Haha to dopiero przygoda ! Dobrze, że wszytko dobrze się skończyło a Ty razem z chłopakiem macie niezłą lekcje:)
Mam nadzieje że kiedys uda mi się wybrać do Londynu:) buziaki:*
Myślę, że fajnie, że tak wyszło, przynajmniej zapamiętasz ten wyjazd na długo! Piękne zdjęcia 🙂
Super, chciałabym pojechać na taką wycieczkę :)P.s Masz piękną bluzeczkę————————-http://fashionelja.pl
Haha, ja też mam jakieś szczęście do takich wpadek – też jestem z Wrocławia, może to to miasto tak działa 😀
super 🙂
Komu mogą się przytrafić takie przygody jak nie tobie , ale najważniejsze że szczęśliwie się skończyło ,tobie zawsze się wszystko udaje i tak trzymać
Świetny post!
Ciekawy wpis,świetne zdjęcia ❣
rzeczywiście przygoda pechowa dość, choć ja w Londynie byłam ze szkoły w liceum i kiedy pani wręczyła nam mapkę poszliśmy z nią szukać Oxford Street, a jak się okazało później mieliśmy się tam dopiero rozejść i wszyscy nas szukali- niestety telefonów w tłumie nie było słychać i nieźle nam sie oberwało 😀
Paradoksalnie takie sytuacje są najlepsze w podróżach, bo to dzięki nim jest co później opowiadać. Wiem to z własnego doświadczenia. Podczas każdej podróży (przeważnie z bratem wybieram się w różne zakątki świata) dzieje się coś niespodziewanego. I to właśnie takie historie są największą atrakcją spotkań z naszymi znajomymi. Oczywiście w trakcie podróży tak fajnie nie jest i człowiek myśli, czy za kolejnym razem nie dostanie zawału, hehe.
Twoja relacja z wyjazdu i konieczność liczenia każdego grosza, przypomniała mi moją podróż do Sztokholmu z moim wtedy chłopakiem, a dziś mężem. Na miejscu okazało się, że stać nas jedynie na kanapkę w Burger Kingu i to jedną 😀 Wspominam te wakacje wspaniale.
O Londynie mogę czytać bez końca! Pięć lat tam mieszkałam i zawsze będę kochać to miasto! A jeśli chodzi o przystanki – no cóż, każdemu się mogą pomylić. Pozdrawiam 🙂
Ładna historia 🙂 Trzeba uważać 🙂 Pierwszy raz jak trafiłem do Londynu, a było to na parę godzin, przejazdem, to wcześniej zaplanowałem sobie co też ja nie zwiedzę przez 6 godzin. Okazało się że po udało się tylko Westminster, bo zanim z Victoria doszedłem do Tower Bridge to już musiałem wracać. Ogrom miasta mnie pokonał 🙂
Już same fotografie robią wrażenie. Z tekstem tworzą piękną całość 🙂 Ja w Londynie nie miałam jeszcze okazji być. I ta przygoda z noclegiem… Ja nie potrafię jeździć w ciemno 🙂 Iga
Przyznam, że takie przygody dodają smaczku podróżowaniu, z uśmiechem się je później wspomina. 🙂 Zaliczyłam kilka turystycznych wpadek, ale bez nich nie byłoby chyba tak ciekawie. 😉Bookendorfina
Byłam w Londynie wielokrotnie, gdyż mieszkam 40 minut pociągiem od stolicy, magiczne miejsce warte powrotów. Ślicznie wyglądasz 🙂 kolor baskinkin jest idealny. Zapraszam do siebie na nowy wpis
Cóż,przynajmniej macie fajne wspomnienia, które po jakimś czasie będą wyciskać łzy ze śmiechu nad tym, co Wam się przytrafiło. Najważniejsze, że w końcu dotarliście na miejsce, no i zrobiliście piękne zdjęcia!
Bardzo przydatny post :)Pozdrawiam :)http://pomojemubypawelo.blogspot.com
Podróże bez przygód to nuda. ;)Miłego dnia, DaisyLine
Nie zazdroszczę przygód ? jest jeden plus tego wszystkiego- będziesz miała co dzieciom i wnukom opowiadać ?
Okolice Kensington Gardens to najdroższe okolice w Londynie, nocka w tamtych okolicach kosztuje w tysiącach, szkoda że nie dzwoniliscie do mnie ?
Też planujemy wycieczkę do Londynu. Mam nadzieję, że obędzie się bez przygód. Choć kto wie, może to właśnie przygoda jest w tym wszystkim najfajniejsza…. Jest o czym pisać, opowiadać i co wspominać
Takie wpadki niesamowicie wiele nas uczą, chociaż Wasza akurat nie należy do najgorszych 😀 Ja w Londynie trafiłam do Hostelu 69. Najtańszy w mieście. Pokój jak w psychiatryku, z metalowymi piętrowymi łóżkami, w rogu pokoju prysznic, to była łazienka 😀 DObrze, że jeszcze kibla tam nie postawili… A z okna roztaczał się bajeczny widok na… cmentarz 😀
Hahahah.. 🙂 Bardzo fajny wpis. Dobrze, że wszystko skończyło się pozytywnie ♥♥lifebysusanna.blogspot.com
Jeśli mogę coś doradzić to na pewno będzie sprawdzenie czy w Londynie można kupić coś takiego jak day saver. Wiem, ze w moim mieście jest coś takiego i dzięki raz zakupionemu biletowi tego rodzaju możecie do woli w ciągu dnia podróżować. Dzięki temu unikniecie kolejnej tego rodzaju wpadki. Po za tym wiem też, że kiedyś było coś takiego ja oyster card ( być może źle napisałam pierwszy człon) czy coś. To też daje możliwość poruszania się autobusami czy metrem i można do doładować za jakąś kwotę, ale nie wiem czy jest możliwość na przykład na parę dni. Sprawdźcie informacje w internecie. Post code, faktycznie nie jest tylko do wysyłania pocztówek. To miejsce lokalizacji dzielnic w danym mieście. Kiedyś sama przejechałam kilka przystanków za daleko w Londynie jadąc busem do kuzynki. Ale zasada stara jak świat czyli ” koniec języka za przewodnika”. Zapytałam jakiegoś murzyna czy przegapiłam drogę, poz a tym z tego co wiem to autobusy w Londynie dają dźwiękowy i napisowy sygnał przed kolejnym przystankiem i na przystanku – dzięki czemu wiecie, gdzie jesteście. Jeśli nadal nie ufacie to spytajcie kierowcę czy może was poinformować, gdzie powinniście wysiąść i usiądźcie niedaleko niego! Warto przed tym przygotować sobie listę zwrotów, z których będziecie mogli korzystać i być przygotowanym na takie sytuacje. Pozdrawiam
A myślałam, że takie wpadki to tylko mnie się przytrafiają :-p
O matko! Ja zawsze przed wszystkimi wyjazdami lubię mieć absolutnie wszystko dopięte na ostatni guzik. I tak zawsze pojawia się u mnie gorączka przed podróżą i obawa, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Ale tak naprawdę powoli dochodzi do mnie, że przez to wiele ciekawych zdarzeń może mnie omijać, a tak naprawdę wychodzenie poza strefę komfortu i sprawdzanie się w sytuacjach ekstremalnych uczy nas wiele i buduje zaufanie do siebie 🙂
Niesamowite miasto. Można tam chodzić całymi dniami. Tylko te ceny…
Dziękuję za uśmiech przy wieczornym czytaniu 🙂 Mam nadzieję, że Wam też jest już do śmiechu i myślę, że tak skoro się dzielisz historią. W sumie może to być sposób, żeby się nie załamać przy takich niespodzianych wypadkach – pomyśleć sobie, że na pewno za miesiąc czy dwa (albo i rok) będziemy się z tego śmiać.
To prawda:) Takie historie super się wspomina!:)
Z całą pewnością warto!
Hahah:) Cudownie! Na pewno super teraz wspominacie te chwile!
To fakt, w momencie jak te historie się przytrafiają to istne horrory, a potem zamieniają się we wspaniałe komedie!:)
Ja też myslałam, że nie pojechałam w ciemno… 😀
Tak, zawsze happyend jest najważniejszy!:)
Trochę przygód Cię spotkało… 😀
Ale przezycia! Faktycznie koszmar z tym hotelem, musialas byc wykonczona! Przynajmniej jest nauczka na przyszlosc, zeby bardzo dokladnie sprawdzac adres. W Paryzu mozesz miec ulice i bulwar z ta sama nazwa, np. Temple i tez mozna pojsc w zupelnie inne miejsce niz trzeba.
Z każdej podróży najbardziej zapamietuje się wlaśnie wpadki.
Przygoda niezła, ale jest za to co wspominać 🙂